niedziela, 7 kwietnia 2013

Spokojnie. Tylko bez faworyzowania negatywnej strony.

W ostatnich tygodniach poprzez samoobserwację coraz bardziej uświadamiam sobie jaki jestem. Jednak obserwacja ta nie jest czysta –często wyciągam różne wnioski. Momentami jestem zafascynowany, częściej jednak zarzucam sobie negatywne opinie, a że ten mój niby rozwój osobisty jest przyklejony, że to iż ‘’rzeczywistość jest beznamiętna’’ to fajny tekst z jakiegoś bloga. To, że nadal odwlekam wiele rzeczy, nie zauważając jednak tego ile się zmieniło przez ten czas na lepsze, bo owszem są niedociągnięcia i to duże, ale są równie wielkie sukcesy. Oto właśnie jeden z częstych ataków mojego wroga – negatywizm koncentracja na błędach i niedoskonałościach, które narastając niczym balast niweczą ruch w górę. Ale zaraz no właśnie. To ja sam sobie ostatecznie utrudniam. Tak trudno przychodzi to, że wszystkie zahamowania są moje a nie zewnętrzne, ale odpowiedzialność ma drugą stronę wszystkie dobre cechy też są. Kwestia tego nad czym się będę koncentrował. Czasami się nawet udaje. Mam wówczas takie przyjemne poczucie spokoju jakie chcę mieć zawsze. Negatywizm muszę więc swoim mieczem bardzo często odcinać jeśli tego chcę. Już tyle razy sprawiał że rezygnowałem z rozwoju pasji na poważnie popadając w kompleksy i nadal mam problem z wciśnięciem pedału gazu. Jednak jest i dobra strona tego buforu – nie podejmuję działań bez długiego przemyślenia. Zadania z marca.




To jest jak ze szklanką do połowy pełną. Są aktywności i są pola zero. Nawykowo koncentruję się na zerach nie chcę ich mieć a jednak gdy przychodzi co do czego to nie chce mi się robić tego co mam zrobić i jest kolejne zero. Z czasem pojawia się całkowita rezygnacja. Tabela wyników jest motywująca. Widzę jak efektywny jestem i tu pytanie. Jaki chcę być i ostatecznie czy to wszystko, do czego dążę jest faktycznie moje? Dlaczego tak łatwo odkładam pasje na potem? Odpowiedź wydaje się prosta: strefa komfortu jest bardzo wygodna. Łatwiej mi myśleć o umieraniu i ukrywaniu się niż o całkowitym pochłonięciu pasją –bojąc się bardzo porażek. Bojąc się frustracji i złości jaką chcę w ten sposób stłumić. To jednak nie rozwiązuje problemu a jedynie odwleka moment eksplozji. I tak właśnie dzień po dniu sprawdzam jak działa na mnie dokładne precyzowanie celów i kwestionuję je gdy się nie wywiązuję ‘’czy na pewno moje?’’ To szukanie na nowo pasji. To szukanie własnego sposobu na samorealizację. To dostrzeganie dyscypliny tam, gdzie jej brakuje.

Tu wysuwa się ważna nauka z tego, która pozwoli mi ściągnąć blokadę bezpieczeństwa ( umysł nie będzie pracował przeciwko mnie), że wszystko co robię niezależnie od poziomu wiedzy, sztuczności i innych negatywów jest jednak czymś co chcę robić. Częściej zauważać sukcesy i na nich się koncentrować. Kiedyś stanie się to naturalne, tak jak naturalny jest u mnie teraz negatywizm i pesymizm. Wystarczy jedynie odrobina wiary w siebie a wszystko w swoim czasie się wyreguluje bez napięć i walki ze sobą. Po to właśnie poznaję samorozwój jako ‘’sztukę walki bez walki’’. Wystarczy ściągnąć towarzyszący mi w wielu sytuacjach dziwny rodzaj stresu nieśmiałego, który boi się pokazać swoją naturę i w dodatku łączy się z zawiścią co mnie bardzo niepokoi i podnosi alarm. Po prostu przychodzi taki moment w życiu, kiedy to co stare musi odejść. Nie powinienem temu stawiać oporu, ale także nie powinienem nadmiernie się angażować. Wszystko ma swój czas.

Wczoraj byłem na turnieju karate – oczywiście jako widz. Pierwsze, co przykuło moją uwagę to, że walczyły już kilkuletnie dzieci z najniższym stopniem i walczyły nieźle. Drugie to doping i motywacja. Często pojawiały się sformułowania: śmiało, nie poddawaj się, do przodu, nie wycofuj się, jeszcze trochę. Nic dziwnego, że często sport jest inspiracją życiową. Wczoraj poświęciłem cały dzień na to, by nabrać jak największej inspiracji. Tak więc nie było tam miejsca na negatywne osądzanie, czy krytykę. Wszyscy bawili się dobrze. Ja wyjątkowo nie czułem się wyobcowany jak to zwykle bywało. To wyjście pokazało, że są inni ludzie pozytywnie nastawieni i, że właśnie trenując sztuki walki można przełamywać opory. Od zawsze wiedziałem, że jest coś magicznego w tych wschodnich stylach. W momentach, kiedy pojawiały się negatywne myśli (dopuszczałem je), że mogłem wiele osiągnąć, gdybym wytrwale ćwiczył. Najstarsi zawodnicy byli dopiero u progu pełnoletniości, a mieli już brązowe pasy. W tym momencie akceptowałem już to gdzie jestem i dlatego te żale przeszły.

Jednak nastąpiła zmiana. W czasach szkolnych martwiłem się przesadnie o przyszłość, o to, że nie ma wystarczająco pieniędzy w domu, że jak przyjdzie dorosłość, to skończy się karate, skończy się pasja. Trzeba pracować, zakładać rodzinę, studiować. Tym pesymizmem zniechęcałem się skupiając się na tym, że mi nie wychodzi. Do tego byłem świadkiem wykruszania się najstarszych trenujących z treningów, więc myślałem no faktycznie dorosłość musi być do kitu. Gdy nadeszła – zacząłem pracować dostrzegłem, że ta dorosłość nie jest dorosłością jeszcze, że to wszystko jest nadal dzieciństwem. Bo dorosłość zacznie się wtedy, gdy świadomie będę zmierzał w określonym kierunku swoich pragnień. Dopiero wtedy, gdy będę samodzielnie wybierał co chcę robić, gdy zadaję wielkie pytania sobie, gdy wyrosnę z dawnych lęków. Życie może być piękne, gdy sam takie wybiorę. Koniec niańczenia pracodawcy, rządu. Dopiero zaczynam doceniać tą pewną swobodę jaką się ma. To, że mogę pójść niestandardową ścieżką i uczyć się od najlepszych. Gdyby nie pasja, to bym stracił chęć do życia. A tak to jestem bardziej optymistą niż kiedyś. Fakt, że pracuję za najniższą krajową, że emeryturę mogę mieć nędzną, że skracam sobie życie pracując w warunkach szkodliwych. Jednak gdyby nie to nie zaczęłaby się ta minimalna przemiana. Te warunki ,,biednego’’ stwarzają najlepszą motywację do zmian, których przesadnie nie przyśpieszam. Już nie ma dla mnie znaczenia jak kiedyś by być najlepszy, najmądrzejszy itp. Pozwalam na to, by zahamowania istniały, bo w ostatecznym rozrachunku to tylko mój wybór jak je potraktuję. A granice przecież pozwalają dostrzec rozwój.


Rozwój wymaga granic, bo granice pozwalają go dostrzec. To wszystko.